Ponoć w pierwszej kolejności jeździ się w butach, a w drugiej na nartach. W moim przypadku sprawdziło się to w stu procentach. Po wypadku ból stopy uniemożliwiał mi jazdę. Myślałem, że moja przygoda z narciarstwem się już skończyła. Na szczęście się myliłem.
Kiedy zaczynałem jeździć, nie było takiego wyboru sprzętu. To były inne czasy – butów było jak na lekarstwo, bardziej liczyła się chęć jazdy niż idealny sprzęt. Wielu tak myślało i wielu powinęła się przez to noga – ja byłem jednym z nich. Boleśnie złamałem kości śródstopia.
Po wypadku jedna z moich stóp była krótsza od drugiej. Poczułem strach przed nartami, ale miłość do gór pozostała. Po prostu zacząłem po nich chodzić. Stopa mi w tym nie przeszkadzała, więc nie widziałem problemu.
Dramat zaczął się wraz z dorastaniem moich synów. Młodzi zaczęli jeździć na nartach i rozbudzili we mnie stare uczucie. Spróbowałem, ale początki były bardzo trudne.
Powrót na stok
Pierwsze podejście trwało dwie lub trzy godziny. Skończył się to kilkoma wiązankami pod nosem – głównie pod adresem butów z wypożyczalni i własnej głupoty. Z jednej strony nie spodziewałem się zbyt dużo po wypożyczonych butach. Z drugiej jednak, nie spodziewałem się, że mam tak duży problem z nogą.
O ile jeden but udało mi się mniej więcej dopasować, o tyle drugi, po prostu tragedia. Zimno, drętwiejące palce i tępy ból. Jak tu jeździć?
Nie miało to zbyt dużo wspólnego z przyjemnością. Nie mogłem tak jeździć, ale nie mogłem też zawieść swoich dzieci. Niestety, ból nie wynikał z twardości skorupy buta czy z ubitej wkładki.
Wizyta w sklepie
Pojechałem do sklepu i przymierzałem kolejne pary. Wściekałem się, że to tak długo trwa. Sprawdzałem normalne i połówkowe rozmiary. Przy każdej parze dyskomfort w tym samym miejscu, ale po różnym czasie. Siedzę, przymierzam i wkurzam się, że tracę czas.
Chciałoby się powiedzieć, że kiedyś to było lepiej, bo teraz jest wybór a nie można nic wybrać. Technologia i ceny poszły do przodu, a jak skasowałem stopę 30 lat temu, tak dalej jeździć nie mogę. Na szczęście uratowała mnie technologia – w dodatku dwa razy.
Bootfiting
Pierwszą deską ratunku był Internet. Wystarczyło kilka minut, abym zrozumiał, że niedopasowane buty narciarskie to nie tylko mój problem. Okazało się jednak, że rozwiązań jest kilka.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to bootfiting. Formowanie buta na ciepło faktycznie mogłoby mi pomóc. Z drugiej strony, buty pod wymiar to już inwestycja. Trochę wysoki próg wejścia, jak dla faceta, który po prostu chce sobie przypomnieć co i jak z nartami. Na początek zdecydowałem się na coś innego – skanowanie 3D.
Skaner i kolorowe skarpety
Stwierdziłem, ze może jak zeskanuję stopy, okaże się, że jest jednak model buta, który spełni moje oczekiwania. Sam proces przerobiłem Stacji Eksperta w Warszawie. Ciekawe doświadczenie – staje się w specjalnych, skarpetach (kraciastych i różnokolorowych) na czujnikach nacisku, a po kilku minutach ogląda się skan 3D swoich stóp na monitorze. Przyznaję, zrobiło to na mnie wrażenie.
Okazało się, że problem nie leżał w długości stopy, ale w sposobie, w jaki naciskała na podłoże. Długość podeszwy była tylko wisienką na torcie. Na podstawie badań udało nam się ustalić, jaki model buta najlepiej będzie działać z moimi nogami. Niestety, nie było go na stanie, ale czym jest te kilka dni czekania na buty przy braku bólu?
Wnioski
Buty, które dobrałem po zeskanowaniu stóp, zdały egzamin. Drętwienie palców zniknęło, pojawiła się radość z jazdy. Cieszę się, że technologia pozwoliła mi wrócić do hobby. Zamiast martwić się o sprzęt, skupiam się na odbudowaniu umiejętności i pewności siebie na stoku. Uczę się tego razem z synami, chociaż przyznam, że im idzie nieco szybciej. Fajnie, że nie muszę rezygnować z czasu z dziećmi – z perspektywy czasu, warto było zaufać specjalistom ze stacji eksperta.